Polityka energetyczna, czyli "jakoś to będzie"
To, co się obecnie dzieje z sektorem OZE, trudno byłoby nazwać strategią odpowiedzialnego rozwoju. Jest to raczej przejaw braku odpowiedzialności za przyszłość lub traktowanie jej na zasadzie, że „jakoś to będzie„. (…) Opublikowany 1 grudnia br. projekt nowej dyrektywy o OZE stwierdza, że kraje, które nie osiągną swoich celów w zakresie OZE w 2020 roku, będą musiały nadrobić zaległości w latach 2021-2030, aby móc korzystać z funduszy spójności Unii Europejskiej – pisze na blogu „Odnawialny” Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.
Opinia publiczna wielokrotnie słyszała zapewnienia Ministerstwa Energii, że obecnie wypełniamy nawet w nadmiarze (w przypadku zielonej energii elektrycznej) zobowiązania wobec UE i bez problemów wypełnimy je w kluczowym punkcie kontrolnym w 2020 roku, osiągając wymagane 15 proc. udział energii z OZE w zużyciu energii. Uznać trzeba, że nikt nie może być lepiej poinformowany na ten temat niż Ministerstwo. Ma ono bowiem dostęp do danych i ma instrumenty, aby cele realizować. I przyznaję, że „straszenie” karą za domniemane niewypełnienie tych zobowiązań – na 4 lata przed upływem terminu rozliczenia z obowiązku (liczy się tu bowiem cel w 2020 roku, a nie droga do celu) – może być uznane za czepianie się lub brak wiary zdolność administracji i branży do nadzwyczajnego o zrywu.
Okazją do weryfikacji podstaw urzędowego optymizmu są najnowsze dane statystyczne o polskich postępach w zakresie wzrostu udziału energii z OZE w zużyciu energii na koniec 2015 roku, przedstawione przez GUS w następującej formie.
Wykres pokazuje, że Polsce może zabraknąć ok. 1 proc. do wypełnienia 15 proc. celu w 2020, ale rzeczywistość (o czym dalej) może być znacząco gorsza od przedstawionej interpolacji liniowej „wznoszącego” trendu i z pewnością jest znacznie bardziej skomplikowana niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Jeszcze gorsze i wielorakie w swoich skutkach może być dalsze odchylanie się Polski od wymaganego trendu. Jedno nie ulega wątpliwości. O ile nie dojdzie do rozpadu UE (!), zawieruchy i wypowiedzenia umów międzynarodowych (co samo byłoby dla Polski znacznie gorsze niż ew. kary traktatowe za niefrasobliwość w kwestii OZE), za jakikolwiek niewypełnienie zobowiązań w tym zakresie trzeba będzie w jakiejś formie zapłacić.
Obecnie trudno już uwierzyć, że Polska w zakresie OZE samodzielnie wypełni własną produkcją paliw i energii z OZE swoje cele na 2020 rok (nawet jeżeli są stosunkowo niskie). Punktem wyjścia do potwierdzenia tej tezy i analiz jest to, że unijny 15 proc. cel dotyczy udziału wszystkich OZE – zarówno w formie energii eklektycznej, ciepła jak i niekopalnych paliw transportowych w zużyciu energii finalnej netto.
Może być tak, że dany kraj zaniedbując w systemie wsparcia (promocji) jeden nośnik – np. wytwarzanie energii elektrycznej z OZE – może postawić na inny – np. ciepło z OZE i dzięki wypracowanej w tym segmencie nadwyżce swój cel zrealizować z nawiązką. Warto też pamiętać, że poza ogólnym celem 15 proc., jest jeszcze jeden obowiązkowy (sub)cel – obowiązek udziału biopaliw transportowych razem z energią elektryczna na poziomie 10 proc. w 2020 roku, który też mogłyby być przekroczony i wesprzeć dodatkowo realizację celu zasadniczego.
Brak odpowiedniej ilości energii wyprodukowanej i zużytej w 2020 roku nie oznacza automatyczne niewypełnienia celu i nieuchronnego ryzyka zapłacenia z tego tytułu kary w 2021 roku. Możemy nie wyprodukować wymaganej ilości energii z OZE, a zobowiązanie jednak wypełnić, np. zakupując w 2020 roku za granicą odpowiednie wolumeny energii elektrycznej i biopaliw (rozliczając je w taryfach za energię lub opłatach na stacjach paliwowych). Możemy dokonać też tzw. transferu statystycznego, za który zapłacą podatnicy, o czym więcej było już na blogu „Odnawialnym”. Komisja Europejska dopuszcza obie alternatywne formy wypełnienia obowiązku.
Być może Ministerstwo Energii, mówiąc o braku problemu jeśli chodzi o realizację celów, myśli o transferze statystycznym lub o „imporcie”. Jeżeli bowiem jakiś kraj członkowski UE chce na OZE stracić, a nie zarobić, to ma do tego prawo, o ile obywatele na taką oczywistą nieracjonalność ekonomiczną pozwolą swoim rządom i o ile jest to do przyjęcia z politycznego punktu widzenia.
Import biopaliw wydaje się prosty i oczywisty, a import energii elektrycznej z OZE w pewnym zakresie wydaje się też możliwy. W przypadku zielonego ciepła import wydaje się tylko pozornie niewykonalny (ciepło jest produkowane i zużywane lokalnie), ale z powodzeniem możemy importować biopaliwa stałe, np. pelety do produkcji ciepła.
Co prawda stalibyśmy się wtedy pierwszym krajem na świecie, który walcząc o niezależności i bezpieczeństwo energetyczne, i mając na swoim terenie wszystkie odnawialne zasoby energii, straci suwerenność w efekcie importu paliw i energii z … OZE. Polska polityka energetyczna jest jednak już od kilku lat pełna paradoksów, że w zasadzie „nie dziwi nic”. Można nawet postawić tezę, że krajom UE przodującym w wykorzystaniu OZE właśnie o to chodzi, aby zarobić na maruderach.
Warto już teraz zastanowić się kto z nas i ile w sumie zapłacimy w przypadku wykorzystania „opcji importowej” do wypełnienia celu (kara byłaby i tak bardziej dotkliwa).
Dalszy fragment wpisu na blogu „Odnawialny” (link)
Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawilanej