G. Wiśniewski: Wolniej nie znaczy taniej

G. Wiśniewski: Wolniej nie znaczy taniej
Grzegorz Wiśniewski. Fot. MM Conferences

Mamy czas tylko do czerwca 2020 roku, aby tak ze sobą rozmawiać, aby Polska z całą mocą włączyła się w jednolity front działań Unii Europejskiej na rzecz neutralności klimatycznej do roku 2050. Wypada się zgodzić z komunikatem premiera Mateusza Morawieckiego, że w wyniku ustaleń szczytu „Polska będzie w swoim tempie dochodzić do neutralności klimatycznej”, ale nasze tempo od tego momentu musi być szybsze niż całej UEpisze Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.

Zakończył się szczyt Rady Europejskiej dotyczący neutralności klimatycznej do roku 2050. Polska po raz drugi, ale tym razem już w pojedynkę – w czerwcu br. miała jeszcze wsparcie Czech, Węgier i Estonii – odmówiła poparcia unijnych celów klimatycznych. Nie można jednak powiedzieć, że chodzi o veto. Tym razem brak poparcia Polski w żaden sposób nie spowalnia wdrażania unijnego „Zielonego Ładu”.

Ale gdyby do czerwca 2020 roku Polska nie potwierdziła swojego udziału w dążeniu do unijnego celu pełnej dekarbonizacji do 2050 roku, przez niechęć do innowacji i koniecznych zmian w energetyce, to czy postawiłaby się sama poza ramami postępowych mechanizmów europejskich, w tym unijnej solidarności finansowej?

REKLAMA

Domysły po szczycie są takie, że Polska walczy o specjalny rabat dla Polski – tymczasowe (?) wyłączenie z ogólnych reguł w jednej, niezwykle ważnej dla całej UE sprawie – czy nawet „pełzający Polexit”.

Wielka Brytania w sprawie neutralności klimatycznej UE nie zajmowała już stanowiska, ale (zakładając że jest już poza UE) pracuje nad swoją strategią na rzecz pełnej dekarbonizacji. Premier Johnson ma stać ma czele nowego komitetu rządowego ds. zmian klimatu, który ma monitować osiągniecie pełnej dekarbonizacji Wielkiej Brytanii do 2050 roku.

Szybkie „proekologiczne” oświadczenie Johnsona ma być próbą uniknięcia utraty zaufania przedsiębiorstw do rządu poza strukturami zielonej Unii Europejskiej i odpływu inwestycji w przypadku odejścia Brytyjczyków ze ścieżki dążenia do gospodarki zeroemisyjnej do 2050 roku.

Obawy biznesu żyjącego z „renty postępu” (a nie zacofania) są w pełni uzasadnione. W świecie premiera Johnsona i prezydenta Trumpa  wszystko jest bowiem możliwe. Walka Trumpa z „wiatrakami” spotkała się z niespotykaną ekspansją energetyki wiatrowej w USA (po wycofaniu wsparcia – w formule rynkowej PPA) oraz z niespotykanym wcześniej tempem zamykania elektrowni węglowych – pomimo oficjalnego wsparcia Trumpa dla węgla. W tych okolicznościach nie ma sensu cytować pomysłów brytyjskich, równie niedorzecznych.

Jak zatem zinterpretować kluczowy formalny zapis konkluzji, który brzmi niecodziennie:

W świetle najnowszej dostępnej wiedzy naukowej i w związku z potrzebą zintensyfikowania globalnych działań na rzecz klimatu Rada Europejska zatwierdza cel polegający na osiągnięciu przez UE neutralności klimatycznej do 2050 r., zgodnie z celami porozumienia paryskiego. Na tym etapie jedno państwo członkowskie nie może, jeżeli o nie chodzi, zobowiązać się do realizacji tego celu; Rada Europejska wróci do tej kwestii w czerwcu 2020 r.

Tezę, że chodzi o walkę o rabat lub dodatkowe środki, może potwierdzać inny fragment konkluzji:

Dla regionów i sektorów najbardziej dotkniętych transformacją udostępnione zostanie dostosowane do potrzeb wsparcie z przyszłego mechanizmu sprawiedliwej transformacji. Rada Europejska z zadowoleniem przyjmuje zapowiedź Komisji Europejskiej, zgodnie z którą jej przyszłe wnioski będą miały na celu ułatwianie wartych 100 mld EUR inwestycji za pośrednictwem mechanizmu sprawiedliwej transformacji. Finansowanie działań na rzecz transformacji musi być kontynuowane po 2030 r.

Sukcesem okazała się wspierana przez Polskę idea funduszu na wsparcie transformacji dla regionów węglowych.

Pomysł zgłoszony formalnie w 2017 roku przez wiceprzewodniczącego KE Maroša Šefčoviča został przejęty przez obecną szefową KE Ursulę von dr Leyen  i po przekształceniu (w ramach koncepcji Zielonego Ładu) w fundusz sprawiedliwej transformacji – Just Transition Fund (JTF), zwiększył w ciągu zaledwie kilku ostatnich miesięcy wysokość 20-krotnie, z 5 do 100 mld EUR, ale wraz z planem zwiększenia ambicji i tempa w zakresie redukcji emisji CO2 z około 40 do 50-55 proc. w 2030 roku.

Także zdanie o kontynuacji podobnego mechanizmu finansowania po 2030 roku jest zbieżne z propozycją Polski, która wyraziła zgodę na dojście do neutralności klimatycznej, ale bez przyspieszania tempa – w trakcie szczytu padła data 2070, zapewne ustalona na zasadzie „i tak nie dożyję”. I tu dochodzimy do kluczowego problemu, generującego ryzyko dla naszego kraju.

REKLAMA

Ostatecznie o kształcie, wielkości i zasadach podziału środków Wspólnych Ram Finansowych na lata 2021-2027 (WRF), w tym  Zielonego Ładu zdecydują regulacje przyjęte większością kwalifikowaną Rady, ale Polska opinia publiczna jest przekonana, że przynajmniej  środki w tym JTF są zasadniczo zagwarantowane dla nas.

Jest faktem, że stworzona została szansa, ale ostatecznie środki te popłyną do krajów, które szybciej przygotują i zgłoszą dobre projekty. Warto przypomnieć historię zielonej części „Recovery Plan” z 2010 roku, z którego 59 proc. ze 170 mld euro zostało przeznaczone na instalacje CCS (sekwestracja CO2), morską energetykę wiatrową i rozwój sieci elektroenergetycznych (w tym pod morską energetykę wiatrową) oraz gazowych.

Polskie firmy, pomimo zapowiedzi rządu, były w stanie przygotować i zgłosić na czas jedynie projekty gazowe (a teraz już takich nie będzie można zgłaszać). Chyba jakaś nam się wykształciła tradycja „dzielnych premierów” wracających z Brukseli i opowiadających o miliardach wywalczonych tamże, bez większych podstaw niestety. Gdzież te CCS-y szumnie wówczas zapowiadane?

Sugestywnie pisze o tym wpływowy „Politico”: Niemcy podgryzają przeznaczony dla Polski kawałek „zielonego” tortu”, ale w tym nie ma nic złego – każdy kraj UE chce mieć swój kawałek tortu, a z tym „przeznaczonym” można byłoby polemizować. Niemcy niniejszym potwierdzają tylko, że propozycja JTF jest poważną i rokującą.  

Porozumienie w sprawie WFR nie zostanie zawarte do czasu sfinalizowania porozumienia klimatycznego. Zatwierdzenie WFR nastąpi w drugiej połowie 2020 r. podczas prezydencji niemieckiej. Logika i kalendarz działań oznaczają, że chodzi tu o zasadę „najpierw zgoda na neutralność klimatyczną, a potem dostęp do źródeł jej finansowania”. 

Sprawy będą biegły do przodu, bez oglądania się na Polskę i czym później Polska potwierdzi ambitne cele klimatyczne i czym później zacznie przestawiać energetykę na OZE, tym później i tym mniej dostanie środków z UE.

Skutki opóźniania przestawiania Polski na neutralność klimatyczną – zarówno jeśli chodzi o zbyt późne rozpoczęcie dekarbonizacji jak i zakończenie – mogą być szczególnie groźne dla konkurencyjności polskiej energetyki i całej gospodarki (ceny energii).

Każdy miesiąc czy rok opóźnienia w inwestycje w tanie OZE pogarsza sytuację – podnosi koszty w energetyce. Dalsze „derogacje do derogacji” oznaczałyby jeszcze wyższe koszty energii niż w dotychczasowych prognozach Instytutu Energetyki Odnawialnej.

Brak jednoznacznej decyzji rządu o przyspieszonej transformacji oznacza dalsze zawieszenie aktywności na rynku, nie tylko deweloperskim, ale również firm innowacyjnych, producentów i dostawców urządzeń i usług i brak możliwości skorzystania z 40 proc. (zielona część) WRF. Utrudni to też skorzystanie z funduszy EIB.

W istocie „ryzykowny sukces” ustaleń szczytu nie polega na tym, że dzięki opóźnieniom energetyka zawodowa, która tradycyjne lobbuje za „życiem z renty zacofania”, mniej wyda na inwestycje, które i tak są niezbędne.

Polska na szczycie podała kolejną już kwotę kosztów transformacji – 505 mld euro, rozumianych jako nakłady inwestycyjne (CAPEX). Czy to rzeczywiście jest problem? Biorąc pod uwagę wyeksploatowanie obecnych zasobów wytwórczych w elektroenergetyce, ale i inne problemy, np. sektora dystrybucji energii czy sektora ciepłowniczego, i tak musimy (!) w ciągu najbliższych 30 lat zainwestować (w sensie CAPEX).

Miliardy, które przeciętnemu obywatelowi naszego kraju wydają się sumami abstrakcyjnymi, w energetyce nie są niczym niezwykłym (lekką ręką, kosztem odbiorców, a nie podatników UE, energetyka planuje wydawanie olbrzymich kwot na plany budowy kolejnych elektowi jądrowych czy węglowych poza systemem wsparcia UE).

Byłby to problem, gdybyśmy zdecydowali się na inwestycje w paliwa kopalne i energetykę jądrową, gdyż do takich inwestycji nie pozyskamy taniego, a tym bardziej dotacyjnego finansowania. 

Naszym problemem są koszty eksploatacyjne: rosnące koszty paliw kopalnych, koszty kolejnych dostosowań (na siłę) tradycyjnej energetyki do standardów emisyjności, koszty uprawnień do emisji CO2, a wkrótce też koszty podatków węglowych dla sektorów nie funkcjonujących w systemie handlu emisjami.

Link do dalszej części wpisu Grzegorza Wiśniewskiego na blogu „Odnawialny”