G. Wiśniewski o nowelizacji ustawy o OZE: wywłaszczenie prosumentów

G. Wiśniewski o nowelizacji ustawy o OZE: wywłaszczenie prosumentów
Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej. Fot. MMC Polska

Choć kwestie podatków dla prosumenta nie są ostatecznie rozstrzygnięte (poselski projekt nowelizacji opracowany w Ministerstwie Energii nie ma ani oceny skutków regulacji ani opinii Ministerstwa Finansów), to ustawodawca w sposób jednoznaczny zwalnia tylko sprzedawcę (zakład energetyczny)  z podatku CIT od pozyskania nadwyżki, którą ten może dowolnie dysponować i która zresztą będzie miała dla niego dużą wartość w letnich południowych szczytach zapotrzebowania na energię pisze o nowych rozwiązaniach dla prosumentów Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.

W sensie strategii konkurencji na rynku regulowanym ustawą o OZE wyróżnić można trzy rodzaje odnawialnych źródeł energii : 1. O wysokich nakładach inwestycyjnych i niskich kosztach eksploatacyjnych – WNI. W tej grupie generalnie mieszczą się elektrownie słoneczne, wiatrowe, zazwyczaj wodne, w niektórych lokalizacjach geotermalne, 2. O wysokich nakładach inwestycyjnych i wysokich kosztach eksploatacyjnych – WNIiE. Są to technologie energetycznego wykorzystania biomasy w nowych instalacjach, 3. O niskich nakładach inwestycyjnych (dostosowawczych)  i wysokich kosztach eksploatacyjnych – NNI. Jest to zasadniczo technologia współspalania biomasy z węglem w istniejących elektrowniach węglowych. Świat z wielu powodów inwestuje w źródła pierwszego rodzaju WNI.

Kraje uwzględniają najmniejszy wpływ tych źródeł na środowisko, brak emisji z procesów spalania i stosunkowo najmniejsze naruszenie w wyniku ich eksploatacji innych zasobów produkcyjnych (np. glebowych), ale przede wszystkim dlatego, że te źródła po zainstalowaniu prowadzą do nieuchronnego spadku kosztów energii w dłuższym okresie i do rozwoju innowacji w zarządzaniu siecią i popytem. Naukowcy są zasadniczo przekonani, że inwestycjami WNI można już do 2050 roku w pełni zelektryfikować świat, w tym Polskę. Jak różne kraje, w tym Polska mogłyby do tego celu dojść, pokazuje raport Uniwersytetu Stanforda przygotowany ze wsparciem naukowców z Berkeley i TUB.  

REKLAMA

Tymczasem polska polityka energetyczna od kilku lat podąża w innym kierunku. Najbardziej preferuje  inwestycje najtańsze – NNI, czyli „tanie” (inwestycyjnie) współspalanie”, a dalej się już nie interesuje hołdując zasadzie, że „jakoś to będzie”. Politycy nazywają eufemistycznie źródła NNI „stabilnymi” i uzasadniają takie preferencje twierdząc, że jesteśmy krajem na dorobku. Nie przejmują się zdroworozsądkową zasadą,  że „biednego nie stać na tanie rzeczy bo te szybko się niszczą”. Przejawem pewnego zrozumienia przez rząd tego faktu jest jednak zrezygnowanie we wprowadzanym ustawą o OZE, aukcyjnym systemie wsparcia, z bezwzględnego obowiązku dostarczania zadeklarowanej ilości energii rokrocznie, w okresie 15 lat.

Od przewidywanego wejścia w życie nowelizacji (tj. 1 lipca 2016 r.), Minister Energii może skrócić ten okres dowolnie, dla dowolnie wybranej technologii do np. 1 roku. Tajemnicą Poliszynela jest to, że celem tego rozwiązania jest podtrzymanie przy życiu uznanej za „stabilną” technologii współspalania  i umożliwienie jej funkcjonowania jako głównego beneficjenta systemu aukcyjnego. Bez złagodzenia wymogu 15-letniego  okresu obowiązku niezawodnych dostaw deklarowanych wolumenów energii i kar z tym związanych, elektrownie współspalające w starych blokach nie byłyby w stanie produkować energii niezawodnie i zyskiem w tak długim okresie.

Powyższy podział OZE na trzy grupy „gorsza, lepsza i najlepsza” ma szerszy  sens strukturalny, ekonomiczny, rynkowy oraz biznesowy. W grupie WNI działa  więcej tak zwanych niezależnych inwestorów i producentów energii (ang. IPP) niż korporacyjnych, a w grupie NNI (i w zbiorze, tzw. „koszyku aukcyjnym”  konkurujących ze sobą technologii OZE) jest tylko energetyka korporacyjna. Brak rzetelnej ceny referencyjnej dla energii elektrycznej ze spalania wielopaliwowego powoduje, że cały koszyk aukcyjny jest fikcją, pozorującą, że spełnione są warunki konkurencji, w ramach których współspalanie może zgodnie z unijnym prawem generować nadzwyczajne zyski.

Krótkoterminowe dopuszczenie NNI do koszyka podnosi ryzyko i wpływa demotywująco także na tych, którzy zamierzali inwestować w WNIiE.  O ile źródła WNI – zwane też „capexowymi”, dałyby szanse na obniżenie kosztów i cen energii w kraju, o tyle – przy opisanym wyżej podejściu ustawodawcy – źródła NNI, zwane też „opexowymi”, są jedynie okazją na doraźne podratowanie budżetów energetyki korporacyjnej przy nieuchronnym wzroście kosztów zaopatrzenia w energię elektryczną w dłuższym okresie. 

IPP zaciągając kredyty bankowe na inwestycje WNI, stają się, na regulowanym rynku energii, zakładnikiem obowiązującej już od szeregu lat polityki energetycznej w której dominuje interes energetyki korporacyjnej opartej na procesach spalania paliw kopalnych i ich współspalania z biomasą. W skutek jednoczesnego spadku cen hurtowych energii i cen zielonych certyfikatów (do pewnego stopnia regulowany element dotychczasowego wsparcia dla energii z OZE), elektrownie wiatrowe oddają energię do sieci poniżej skalkulowanych wcześniej kosztów, bo zwyczajnie nie mają innego wyjścia.

REKLAMA

W efekcie mniej lub bardziej świadomych regulacji rynku energii z OZE działa zasada, że nawet jeżeli IPP zbankrutuje, to jego elektrownia pracuje na chwałę ojczyzny i realizuje polskie zobowiązania klimatyczne wobec UE. W nieuchronnym postępowaniu upadłościowym za bezcen przejmie ją korporacja. W latach 2012-2013, gdy w efekcie nadmiernej chęci szybkiego zarobienia na współspalaniu, gwałtownie spadła wartość zielonych certyfikatów, a inwestorzy razem z bankami popadli w kłopoty, korporacje takie jak PGE stosunkowo tanio zakupiły projekty wiatrowe (zarówno pracujące jak i przygotowane do fazy realizacyjnej). Państwo jako właściciel grup energetycznych nauczyło się uwłaszczania na nieswoim majątku i łatwego zarobku, i w sytuacji, jaka wytworzyła się wcześniej na rynku (niska cena giełdowa  zielonych certyfikatów) oraz w perspektywie krociowych zysków w aukcjach na współspalanie,  będzie w oparciu o aktywa korporacyjne przejmować bankrutujących właścicieli  źródeł WNI.

Dużym ułatwieniem w przejmowaniu zwłaszcza majątku wiatrowego będzie wprowadzany ustawą o OZE od nowego roku brak obowiązku odbioru energii po średniej cenie hurtowej i stworzona  możliwość wypowiadania umów na zakup energii z OZE >500 kW.  Samym źródłom nic złego się nie stanie. Tylko nieliczni inwestorzy  poważnie rozważają możliwość zdemontowania najnowszych  elektrowni i zainstalowania ich w innym kraju o większej przewidywalności inwestowania w OZE. 

Przestępca zawsze wraca na miejsce zbrodni, mówi porzekadło. Państwo i korporacje nauczone łatwego żeru też będą na żerowisko wracać i szukać nowej padliny. Świeżym mięskiem zgrillowanym ustawą o OZE mają stać się teraz prosumenci.

Pierwszą, próbną partią do wykorzystania stali się ci, tych którzy w II połowie 2015 roku zainwestowali w mikroinstalacje, z myślą o wprowadzonych w ustawie o OZE z 20 lutego ub. roku tzw. taryfach gwarantowanych. Miały obowiązywać od początku br., ale po dwóch nowelizacjach  ustawy o OZE (grudniowej i oczekiwanej czerwcowej) można zapomnieć o tej bezpiecznej „przystani” dla obywateli i dla krajowych producentów urządzeń dla OZE, którzy zainwestowali pod zwymiarowany ustawą segment rynku kilkuset tysięcy najmniejszych mikroinstalacji.

Zamiast zwrotu poniesionych nakładów w formie zapłaty za energię wprowadzoną do sieci po określonej cenie, obecna nowelizacja oddaje korporacjom  znaczną część energii prosumenckiej za darmo. Prosumenci  wnieśli zatem swoim kosztem początkowy wkład w rozwój technologii i rynku instalatorskiego, a ich instalacje przysparzają korzyści środowiskowych Polsce i zysków  korporacjom.

W najbliższą środę w Sejmie przegłosowane zostaną ostatnie senackie poprawki do nowelizacji  ustawy o OZE. Ustęp 11 w art. 4 nowelizacji brzmi tak:

Nadwyżką ilości energii elektrycznej wprowadzonej przez prosumenta do sieci wobec ilości energii pobranej przez niego z tej sieci [minimum 20-30 proc., choć w praktyce może być znacznie więcej, przyp. aut.] dysponuje sprzedawca (…) w celu pokrycia kosztów rozliczenia, w tym opłat [za usługę „rozliczenia”, ale czytając przepisy literalnie, tylko tej darmowej „nadwyżki”, przyp. aut.].

Nawet gdyby prosument dostał zapłatę za całość (100 proc., bez obowiązkowego 20-30 proc. haraczu) wyprodukowanej energii  po cenie wynikającej ze składnika zmiennego w swojej taryfie za energię, to i  tak musiałby w całym okresie eksploatacji dopłacić do inwestycji minimum kilka tysięcy złotych (ujemna wartość wskaźnika NPV).  

Dalszy fragment wpisu Grzegorza Wiśniewskiego na blogu Odnawialny (link)