Rok PiS w energetyce
Rząd Prawa i Sprawiedliwości w pierwszym roku skupił się na ratowaniu górnictwa, centralizacji zarządzania sektorem, walce z wiatrakami, budowie rynku mocy i planach elektryfikacji transportu. Zabrakło jednak najważniejszego.
Spokojne zmiany w górnictwie…
─ W energetyce nadal stawiamy na węgiel dlatego, że mamy go pod dostatkiem, dlatego, że jest podstawą polskiej energetyki, dlatego, że zapewnia pracę setkom tysięcy ludzi, dlatego, że jest to polskie bogactwo naturalne. Węgiel jest i będzie w kolejnych latach głównym źródłem energii w naszym kraju. Jest podstawą naszego bezpieczeństwa energetycznego ─ mówił podsumowując pierwszy rok pracy rządu PiS minister energii Krzysztof Tchórzewski. ─ Rok 2017 będzie jeszcze rokiem ratowania polskiego górnictwa, ale rok 2018 będzie już rokiem jego rozwoju ─ dodał.
Krótko podsumowując, to wokół węgla skupiła się praca Ministerstwa Energii w ciągu pierwszego roku od utworzenia resortu. PiS zastał branżę w bardzo zlej sytuacji ─ rosnących kosztów wydobycia i spadających cen surowca z tworzonym dopiero planem restrukturyzacji. Niewątpliwym sukcesem resortu energii było obłaskawienie górniczych związkowców, zawarcie porozumień z bankami ws. zadłużenia PGG i JSW oraz otwarty dialog z Komisją Europejską, która wbrew obawom nie wszczęła na razie postępowania w sprawie niedozwolonej pomocy publicznej.
… sporym kosztem
Do 2018 roku na zamykanie kopalń i świadczenia dla odchodzących z pracy górników budżet może wydać 7 mld zł. Na razie wydano jedną trzecią tej kwoty, wliczając w to także pieniądze przeznaczone dla Agencji Rezerw Materiałowych oraz Funduszu Restrukturyzacji Przedsiębiorców.
Spółki skarbu państwa – Węglokoks, PGE, Tauron, Energa, TF Silesia, PGNiG i Polski Fundusz Rozwoju ─ wyłożyły 2,7 mld zł na ratowanie Polskiej Grupy Górniczej. Oczywiście rząd i spółki nie traktują tego jako wydatków, lecz jako inwestycje. Ale nie trzeba być geniuszem żeby znaleźć znacznie lepsze lokaty kapitału, nawet w samym górnictwie, niż inwestycja w ratowanie PGG.
Na tym jednak nie koniec. W najbliższym czasie potrzebne będzie przynajmniej 700 mln zł ze spółek skarbu państwa dla Katowickiego Holdingu Węglowego. Rząd gasi więc pożar w górnictwie pieniędzmi podatników, za wszelką cenę usiłując uniknąć protestów górników, czasami ustępując związkowym centralom. Jednak największą słabością działań rządu w kwestii górnictwa jest brak odpowiedzi na pytanie, po co to wszystko robimy. Nie znamy odpowiedzi na dwa kluczowe pytania: ile węgla kamiennego da się w Polsce wydobyć w opłacalny sposób i ile węgla będzie potrzebować polska energetyka w ciągu najbliższych kilkunastu lat.
Nacjonalizacja sektora
Rząd PiS kontynuuje nacjonalizację branży paliwowo-energetycznej. Po przejęciach przez państwowe koncerny za czasów koalicji PO-PSL aktywów szwedzkiego Vattenfalla, duńskiego Donga, hiszpańskiej Iberdroli oraz prywatnej Bogdanki, państwowe koncerny przymierzają się teraz do zakupu elektrowni i elektrociepłowni należących do francuskich EDF i Engie.
Żeby poprawić ich pozycję rząd w lipcu w pośpiechu zmienił, przyjęte miesiąc wcześniej rozporządzenie, wpisując elektrownie w Rybniku i Połańcu na listę aktywów, których zbycie wymaga zgody skarbu państwa. Rozporządzeniu już przygląda się Komisja Europejska, wszczęcie oficjalnego postępowania wydaje się wyłącznie kwestią czasu.
Centralne planowanie
Efektem koncentracji funkcji regulacyjnych i nadzorczych w jednym ministerstwie, koncentracji górnictwa i energetyki oraz próba koncentracji wytwarzania w państwowych spółkach zmierza w jednym kierunku ─ centralnego planowania w górnictwie i energetyce. Przedstawiciele rządu dość jasno dają do zrozumienia, że spółki energetyczne mają współpracować, zamiast konkurować, a efektem ograniczenia konkurencji między spółkami węglowymi ma być „korzystanie z dobrodziejstwa wzrostu cen” węgla na krajowym rynku. Z kolei efektem nacjonalizacji elektrowni i elektrociepłowni będzie ograniczenie importu tego surowca.
Ten kierunek będzie wymagał jeszcze tylko ograniczenia importu tańszej energii elektrycznej z zagranicy, na co na razie rząd nie znalazł jednak pomysłu. Historia uczy, że centralne planowanie w sektorze paliwowo-energetycznym zaowocowało co prawda rekordowymi inwestycjami w kopalnie i elektrownie w latach 60. i 70., ale skończyło się regularnym ogłaszaniem stopni zasilania już w następnej dekadzie. Centralni planiści powinni wziąć tę lekcję pod uwagę.
Planowane dobre zmiany
Przez izolację pomysłów z poprzedniej epoki przebija się jednak też zupełnie inny prąd. Rząd ma w planach walkę z niską emisją w miastach poprzez wprowadzenie specjalnych stref dla transportu w centrach miast, na co zabrakło odwagi koalicji PO-PSL. Stawia jednocześnie na samochody elektryczne i chce wesprzeć ich produkcję w kraju. Chociaż ponownie chciałby mieć wszystko pod kontrolą, stąd pomysł, że budową polskiego forda T ery e-mobility zajmą się narodowe czempiony, które o tej branży nie mają zielonego pojęcia. Nie mniej jednak obszerny projekt Pakietu na Rzecz Czystego Powietrza to kawał ciężkiej pracy koncepcyjnej resortu, który należy zapisać in plus.
Nie tylko samochody elektryczne mają wesprzeć system elektroenergetyczny. ─ Wykorzystując rozwój nowych technologii, zwłaszcza tzw. inteligentnych liczników energii, przygotowujemy rozwiązania, które pozwolą wykorzystać okresową nadpodaż energii, zwłaszcza w nocy, do taniego ogrzewania elektrycznego ─ tłumaczył na wtorkowej konferencji prasowej minister energii Krzysztof Tchórzewski.
Rynek mocy
Dobrym pomysłem na najbliższe lata może być także odpowiednio zaprojektowany rynek mocy. W założeniu ma wspierać budowę nowych elektrowni i elektrociepłowni oraz pomóc w utrzymaniu tych nierentownych, ale potrzebnych do zapewnienia bezpieczeństwa pracy systemu. To z pewnością lepsze rozwiązanie, niż zmuszanie spółek publicznych do podejmowania decyzji inwestycyjnych, co do których z dużym prawdopodobieństwem można założyć już na starcie, że nigdy się nie spłacą.
Część urzędników resortu energii liczy jednak, że rynek mocy będzie kolejnym narzędziem centralnego planowania na dekady. Tymczasem Unia Europejska stawia na rozwój rynku energii ─ uelastycznienie popytu i podaży energii oraz takie rozchwianie cen giełdowych, aby pokrywały koszty inwestycyjne nawet bardzo rzadko wykorzystywanych elektrowni. Tego najbardziej obawia się polski rząd, który w koncepcję wolnego rynku w energetyce niedowierza. Po część te obawy mogą być uzasadnione. Nie jest w cale oczywiste, czy byłaby to najtańsza opcja dla odbiorców. Nie mniej jednak z pewnością najdroższą opcją może być złe centralne planowanie. Dlatego rząd powinien wzmacniać elastyczność obu stron rynku, czego przez pierwszy rok swojej pracy praktycznie nie robił.
Zapomniana kogeneracja
W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy jak porzucone dziecko mogła czuć się kogeneracja, a więc łączna produkcja ciepła i energii elektrycznej. Mimo zapowiedzi rozwoju tego sektora właściwie nic się nie działo. Dzisiaj blisko 65% energii węgla jest bezpowrotnie marnowana w elektrowniach (w postaci wyrzucanego do rzek lub w powietrze ciepła). W najnowszych blokach (takich jakie powstają w Kozienicach i Opolu) nadal marnowane będzie 55% paliwa. W elektrowniach tracimy więcej energii, niż wystarczyłoby do napędzenia wszystkich samochodów w Polsce. Tymczasem sprawność elektrociepłowni to ok. 80-90%. Nawet wliczając w to sezonowe wahania popytu na ciepło, nadal znacznie efektywniej wykorzystują paliw, ograniczając przy tym emisję zanieczyszczeń.
Walka z wiatrakami
Fatalnym akcentem mijającego roku było pośpieszne uchwalenie kompletnie nieprzygotowanej tzw. ustawy antywiatrakowej. Rząd nie wykorzystał okazji do rozwiązania ważnego problemu społecznego w rozsądny sposób ─ np. poprzez normy hałasu, konsensus mieszkańców gminy, czy prawo do partycypowania w inwestycji, jak robią to np. w kraju z największą liczbą wiatraków na mieszkańca ─ Danii. Nie objął także turbin nadzorem technicznym na warunkach rynkowych.
Zamiast tego wyeliminował możliwość zabudowy mieszkaniowej na ponad 4 proc. terytorium Polski i działkach o wartości 7,5 mld zł. Wprowadził chaos w zakresie opodatkowania turbin, którego konsekwencje boleśnie mogą odczuć gminy. Wsparł w ten sposób także przywóz starych turbin wiatrowych zza granicy, a ograniczył wymianę istniejących w Polsce instalacji na nowe ─ znacznie bardziej efektywne, cichsze, z lepszą produktywnością i lepiej współpracujące z siecią.
Zielona zmiana
W ciągu pierwszego roku pracy rząd PiS zdążył wycofać się z taryf gwarantowanych dla najmniejszych producentów „zielonej” energii, które wcześniej sam przegłosował będąc w opozycji. Zamiast intensywnego wsparcia mikroinstalacji, rząd zaproponował wsparcie bardziej ekstensywne ─ poprzez możliwość tzw. magazynowania energii z własnej mikroinstalacji w sieci. W efekcie rozwój np. fotowoltaiki będzie się odbywał głównie w relatywnie dużych naziemnych farmach o mocy do 1 MW, a nie domowych dachach, ale koszty rozwoju tej technologii w Polsce będą niższe dla odbiorców. Do 2020 roku ministerstwo chciałoby osiągnąć od 1 do 2 GW mocy zainstalowanej w PV, co jest zdecydowanie pozytywnym sygnałem i powinno wzmocnić bezpieczeństwo energetyczne Polski latem, o co zabiegały Polskie Sieci Elektroenergetyczne.
Ministerstwo Energii wyraźnie podkreśliło także, że w najbliższym czasie zamierza rozwijać przede wszystkim tzw. programowalne źródła OZE, a więc biogazownie, elektrownie biomasowe i wodne, dla których powinno znaleźć się najwięcej miejsca w aukcjach OZE. Kolejnym pomysłem jest rozwój klastrów energii, które same będą bilansować swoją produkcję i zużycie energii oraz spółdzielni energetycznych. Problem w tym, że przepisy w tym zakresie są niedopracowane i wymagają jeszcze sporo pracy, podobnie jak konkretne rozwiązania dotyczące aukcji OZE, w stosunku do których Komisja Europejska ma pewne wątpliwości, ostrzegając przy tym nawet, że w razie skargi będzie musiała wszcząć postępowanie ws. niedozwolonej pomocy publicznej.
Nauka na błędach
Premier Beata Szydło mówiła na środowej konferencji prasowej, że rząd PiS nie ustrzegł się błędów, ale potrafił się na nich uczyć. Obserwując ilość serwowanych w ostatnim roku lapsusów, uproszczeń i mitów dotyczących energetyki i górnictwa można odnieść wrażenie, że przynajmniej część ważnych urzędników odpowiedzialnych za te obszary poświęciła ostatnie 12 miesięcy na intensywną naukę. Jednak z punktu widzenia branży, były to bardzo kosztowne studia podyplomowe.
Być może taniej byłoby uzbroić się w większą dawkę pokory i zamiast uczyć się na własnych błędach, mocniej wsłuchać się w opinie ekspertów ze wszystkich stron?
Czy brakuje strategii ? O tym w dalszej części artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl
Bartłomiej Derski, WysokieNapiecie.pl