Nentwig o przyszłości inwestycji w fotowoltaikę w Polsce

Nentwig o przyszłości inwestycji w fotowoltaikę w Polsce
Andrzej Nentwig, kancelaria Bird & Bird

O przyszłość polskiego sektora fotowoltaiki komercyjnej pisze mecenas Andrzej Nentwig z kancelarii Bird & Bird w polemice z artykułem Piotra Rudyszyna z Instytutu Jagiellońskiego pt. Rynek OZE po koronawirusie po pandemii wszystko będzie inaczej, który ukazał się na portalu Gramwzielone.pl pod tym linkiem.

Jak będzie wyglądać sektor polskiej fotowoltaiki komercyjnej, gdy już minie (lub przynajmniej zostanie istotnie zmitygowana) panująca obecnie światowa epidemia COVID-19? Z wielką chęcią odpowiedziałbym na to pytanie. Lecz by to uczynić musiałbym dysponować kryształową kulą oraz umiejętnościami granej przez Whoopi Goldberg kobiety-medium w kultowym filmie „Uwierz w ducha”…

Epidemia koronawirusa jest zaskoczeniem dla całego świata. Również dla branży energetyki odnawialnej. Ale czy w obecnym stanie rzeczy, kiedy wciąż nie wiemy, jak dokładnie potoczą się losy epidemii, wypada snuć dość kategoryczne wizje, co do jej skutków dla sektora energetyki odnawialnej…? I czy przy takich przewidywaniach powinniśmy pomijać widoczne „światełka w tunelu”, jak choćby całkiem sprawne plany pomocowe, również dla sektora OZE, implementowane w różnych częściach globu czy też fakt, że Chiny – tak istotne z punktu widzenia łańcucha dostaw dla światowej fotowoltaiki – powoli wracają już do trybu „business as usual”, wieszcząc jednocześnie potencjalnie zatrważające skutki dla tego segmentu gospodarki…? 

REKLAMA

Dla jasności – nie kontestuję szeregu twierdzeń autora przytoczonej w tytule publikacji co do „okoliczności stanu faktycznego”. Podzielam też część jego przemyśleń. Natomiast z niektórymi hipotezami zgodzić się nie mogę. „Z dużym prawdopodobieństwem nie odbędą się aukcje dla technologii OZE, wytwarzających po kosztach dużo wyższych od rynkowych”. „Oznacza to załamanie i kłopoty firm rozwijających projekty do 1 MW”. „Rząd, mający kłopoty z finansami publicznymi, nie będzie miał żadnego interesu w wydłużaniu terminu realizacji projektów aukcyjnych”. „Oznacza to bardzo złe czasy dla projektów do 1 MW”. „Projekty duże pozostają w większości w fazie rozwoju i należy się liczyć ze spowolnieniem lub wstrzymaniem prac rozwojowych”.

Czy faktycznie przyszłość polskiej fotowoltaiki komercyjnej, zwłaszcza projektów instalacji PV o mocy zainstalowanej do 1 MW, rysuje się w aż tak czarnych barwach? Śmiem wątpić.

Po pierwsze, na chwilę obecną brakuje w moim przekonaniu przesłanek, aby twierdzić, że aukcje OZE – w tym te organizowane w ramach „koszyka” aukcyjnego, w którym biorą udział projekty fotowoltaiczne o mocy do 1 MW – zostaną całkowicie wstrzymane. Należy pamiętać, że ich coroczna ciągłość, przynajmniej w perspektywie roku bieżącego oraz pierwszej połowy przyszłego, zagwarantowana jest wprost na mocy przepisów ustawy o odnawialnych źródłach energii.

Oczywiście, przepisy te – jak i wiele innych – można zawsze znowelizować, niemniej na chwilę obecną nie słychać sygnałów o nowelizacji znoszącej całkowicie aukcje dla energii odnawialnej. Przeciwnie – urzędowy aparat Ministra Klimatu póki co wykazuje się raczej zrozumieniem bieżącej sytuacji i deklaruje wsparcie dla działań mających zapewnić niezakłóconą realizację projektów PV, które już aukcję wygrały – vide chociażby przyjęte w tzw. „tarczy kryzysowej 1.0” rozwiązania dotyczące możliwości wydłużania terminu pierwszej sprzedaży energii elektrycznej o dodatkowy okres do 12 miesięcy.

Choć naturalnie brak jeszcze jakiejkolwiek praktyki Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki w tym zakresie, warto mimo wszystko zauważyć, że wspomniane przepisy wydają się być skonstruowane w sposób relatywnie przyjazny dla wnioskujących o wydłużenie inwestorów (brzmienie art. 79a ust. 2 pkt 4 ustawy o odnawialnych źródłach energii zdaje się wręcz sugerować, że do uzyskania przedłużenia może wystarczyć samo li tylko oświadczenie wnioskodawcy, co do okoliczności powodujących opóźnienie w dostawach lub rozruchu instalacji PV, a wywołanych stanem epidemii lub zagrożenia epidemicznego).

Czy zatem polski rząd, jak sugeruje autor publikacji, faktycznie nie będzie zainteresowany wsparciem dalszego przyrostu nowych mocy wytwórczych OZE? Nie sądzę. Przecież działania pomocowe na rzecz sektora OZE (czy to w postaci przyznanej już, a wspomnianej wyżej, możliwości wydłużania terminów realizacji projektów w toku, czy też w postaci planowanego zniesienia obowiązku koncesjonowania dla źródeł OZE o mocy zainstalowanej do 1 MW) mogą okazać się istotnym argumentem w czekającym rząd (raczej nieuchronnie) dialogu z Komisją Europejską o ewentualnych sankcjach (np. potencjalnie kosztownych transferach statystycznych) z tytułu niezrealizowania w bieżącym roku 15%-owego udziału energii odnawialnej w krajowym miksie energetycznym.

W perspektywie najbliższej dekady mamy wzrost tegoż celu do 21% (ufam bowiem, że unijny nacisk na odchodzenie od wysokoemisyjnych źródeł wytwórczych ma charakter długofalowy, którego nie „złamie” nawet obecna epidemia). W tym kontekście rząd powinien być raczej znacząco zmotywowany, by stymulować rozwój źródeł OZE, w tym fotowoltaicznych.

REKLAMA

Po drugie, kilka obserwacji praktycznych na kanwie doświadczeń własnych, zespołu, którym mam przyjemność kierować na co dzień, lecz również moich kancelaryjnych kolegów z obszaru transakcji M&A czy transakcji finansowania długiem: ponad 1 GW sumarycznej mocy zainstalowanej projektów fotowoltaicznych, przy których miałem sposobność jak dotąd doradzać, pokazał mi dość dobitnie, że w czasach „przedkoronawirusowych” mieliśmy do czynienia z wyraźną nadpodażą inwestorskiego equity, a problemem, zwłaszcza zagranicznych podmiotów aktywnych w polskim sektorze PV, było bardziej znalezienie odpowiedniej ilości (i jakości) rozwijanych projektów, niż zdobycie nań funduszy.

Wierzę, że wspomniana nadpodaż kapitału nie „wyparuje” wcale w efekcie koronawirusa w sposób tak odczuwalny, byśmy faktycznie mieli w najbliższym czasie do czynienia z przytaczanym w publikacji „załamaniem” sektora fotowoltaiki. Co więcej, banki wydają się w dalszym ciągu zainteresowane finansowaniem (lub refinansowaniem) budowy instalacji PV w Polsce, które zdołały zabezpieczyć długoterminowe prawo do pokrycia tzw. salda ujemnego. Wykonane przez nas audyty prawne dla niemal 400 MW projektów fotowoltaicznych, które dopiero szykują się do tegorocznej aukcji energii odnawialnej, lecz również toczące się (i niewstrzymane wcale w czasach epidemii) transakcje akwizycyjne dotyczące owych projektów, utwierdzają mnie jedynie w przekonaniu, że wciąż jeszcze daleka droga ku temu, by twierdzić, iż „nadchodzą bardzo złe czasy dla projektów do 1 MW”.

Po trzecie, w publikacji mowa jest między innymi o rynku mocy, który zdaniem Pana Piotra Rudyszyna może okazać się na tyle kosztochłonny, że w nie wystarczy już w budżecie państwa środków na inne wydatki związane z sektorem energetycznym. Tymczasem subsydiowanie OZE odbywa się przecież nie tyleż ze środków publicznych, co przede wszystkim ze środków pozyskanych od obiorców końcowych (w wyniku pobieranej od nich tzw. opłaty OZE). Nadto, biorąc pod uwagę przewidziane wprost w przepisach prawa mechanizmy takie, jak możliwość corocznej „regulacji” opłaty OZE przez Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki, czy (w skrajnym wypadku?) możliwość zaciągania zadłużenia przez Zarządcę Rozliczeń S.A. na potrzeby rozliczania salda ujemnego powstałego po stronie wytwórców energii odnawialnej, uważam, że wizja „pustych kieszeni” dla potrzeb projektów aukcyjnych jest, na chwilę obecną, wizją raczej apokaliptyczną.

Zakładając – jak czyni to w moim mniemaniu autor publikacji – dodatkowo co najmniej średnioterminowy spadek cen energii na hurtowym rynku obrotu energią w Polsce (który w takim scenariuszu zapewne już w przyszłym roku powinien wpłynąć na obniżenie cen taryfowych dla taryfowanych odbiorców końcowych), śmiem uważać, że powrót do rzeczywistego naliczania opłaty OZE (która od paru lat jest de facto opłatą zerową) nie okaże się wcale – w obliczu niższych rachunków „za prąd” – dla owych odbiorców działaniem szczególnie odczuwalnym czy uciążliwym. Zwłaszcza w społeczeństwie, w którym – jak wierzę – choćby w świetle niebagatelnego problemu smogu w naszym kraju, akceptacja dla inicjatyw proklimatycznych w sektorze wytwarzania energii elektrycznej (zwłaszcza tak długo, jak inicjatywy te będą wiązać się ze względnie marginalnymi kosztami po stronie gospodarstw domowych) będzie mimo wszystko rosnąć.

Skoro już mowa o cenach i kosztach, z dużą rezerwą podchodzę też do obwieszczanych w publikacji „zdziesiątkowanych chorobami i pozbawionych obcokrajowców ekip”, które mają rzekomo być teraz „wolniejsze i droższe, jeśli się w ogóle ostaną”. Jednym z ciekawszych doświadczeń w trakcie mej kilkuletniej pracy w międzynarodowym środowisku upstream oil & gas – i mam tu na myśli doświadczenie zarówno w sferze biznesowej, jak i po prostu ludzkiej – było to, gdy po załamaniu cen ropy na światowych rynkach w 2014 roku, kontrahenci (firmy wykonujące roboty geologiczne czy tzw. oilfield services, a zatem tamtejszy odpowiednik kontraktorów EPC lub firm wykonujących prace budowlano-montażowe w branży PV) z własnej inicjatywy oferowali (lub przynajmniej akceptowali) obniżkę cen swych usług, niejednokrotnie również w odniesieniu do już udzielonych zleceń. Owi kontrahenci rozumieli bowiem, że ważniejszym było w trudnych realiach gospodarczych utrzymanie możliwe niezakłóconego wolumenu pracy i zleceń, nawet jeśli wiązało się to z obniżeniem marży jednostkowej wynikającej z poszczególnych kontraktów.

Był to dla mnie wówczas budujący dowód na to, iż kluczowe hasła wizjonerskiego biznesowego manifestu idealisty Jerry’ego Maguire’a, czyli „mniej pieniędzy”, za to „więcej troski o klientów”, potrafią w istocie znaleźć zastosowanie w świecie pozafilmowym. Takie podejście generalnych wykonawców i firm serwisowych podratowało wówczas nie tylko morale całej branży poszukiwawczo-wydobywczej, lecz również w sposób wymierny portfele zamawiających. Chcę wierzyć, że analogiczny scenariusz – o ile okaże się w ogóle konieczny – jest też do powtórzenia w polskiej branży fotowoltaicznej.

Last but not least, jak mawiają nasi sojusznicy zza Wielkiej Wody uważam (i w tym zakresie, jak wnioskuję, mój pogląd jest zbieżny z poglądami Pana Piotra Rudyszyna), że przyszłość polskiego sektora fotowoltaicznego to faktycznie duże projekty utility scale, funkcjonujące docelowo bez wsparcia aukcyjnego.

Niemniej, aby model subisdy-free mógł się w tej branży przyjąć, potrzebne jest wypracowanie  b a n k o w a l n y c h  struktur opartych o umowy sprzedaży energii (umowy PPA), a na to – jak oceniam – potrzeba jeszcze w Polsce trochę czasu. Tymczasem nim to nastąpi, projekty o mocy do 1 MW mają ten istotny walor, że dzięki czynnikom takim, jak: stabilny proces inwestycyjny oraz niski, a nade wszystko przewidywalny jednostkowy wpływ tych projektów na sieć elektroenergetyczną (dzięki czemu projekty takie można realizować w obszarach, gdzie nie jest możliwe przyłączenie do sieci dużych źródeł OZE o mocy kilkudziesięciu MW), mogą one stanowić bardzo pożyteczną „zapchajdziurę” w krajowym systemie elektroenergetycznym. Jest to kolejny argument, który w mojej ocenie świadczy o tym, że „mała” komercyjna fotowoltaika nie jest wcale skazana na rychły niebyt.

Jako adwokatowi nie wypada mi chyba rozpocząć ostatniego akapitu mojego wywodu sformułowaniem innym niż „mając powyższe na względzie”… A zatem: mając powyższe na względzie, uważam, że wizja przyszłości polskiej fotowoltaiki komercyjnej może być zgoła inna niż ta nakreślona w publikacji. Zakładam przy tym, że publikacji – podobnie jak i niniejszej polemice – przyświecała troska o stan polskiego sektora PV. Chwalebne.

Choć moim zdaniem wyrazem tej troski, w związku panującą obecnie epidemią, powinien być przede wszystkim konstruktywny dialog ze stroną rządową i ustawodawcą o tym, co jeszcze można zrobić, by dynamiczny (już od kilku lat) rozwój źródeł fotowoltaicznych w Polsce nie zderzył się w najbliższym czasie z twardą jak skała ścianą. Do czasu, gdy będą znane realne i konkretne efekty takiego dialogu, plotki o „śmierci” polskiej fotowoltaiki komercyjnej pozostaną raczej mocno przesadzone.

Andrzej Nentwig, adwokat kierujący praktyką prawa energetycznego w kancelarii Bird & Bird; doradca zarządu Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Słonecznej.