Normy emisji kotłów na węgiel – resort rozwoju kontra branża węglowa
Pod wpływem nacisków społecznych na walkę ze smogiem Ministerstwo Rozwoju przedstawiło najbardziej radykalną wersję projektu rozporządzenia o wymaganiach w stosunku do domowych pieców ─ informuje Obserwator Legislacji Energetycznej portalu WysokieNapiecie.pl. W konsultacjach część zainteresowanych wskazała jednak luki prawne w projekcie, które pozwolą obejść restrykcje. Przeciwko szybkiemu zaostrzeniu norm protestują sprzedawcy węgla.
Reagując na katastrofalny poziom zanieczyszczeń powietrza rząd ogłosił, że przyspieszy wprowadzenie wysokich wymagań dla nowych kotłów, tak aby obowiązywały już od początku następnego sezonu grzewczego. I rzeczywiście, projekt rozporządzenia w ostatniej wersji zawiera datę 1 października jako moment wejścia w życie przepisów. Wcześniej miał być to 1 stycznia 2018 r.
Same propozycje regulacji są wyjątkowo zwięzłe. Definiują kocioł oraz nakazują, by od 1 października wprowadzane do obrotu lub użytkowania kotły spełniały wyszczególnione normy emisji, odpowiadające tzw. 5. klasie emisyjności. Co wcale jednak nie oznacza, że po 1 października nie da się legalnie kupić gorszego kotła. Otóż projekt zastrzega, że dla kotłów wyprodukowanych, a niewprowadzonych do obrotu ani do użytkowania przed 1 października 2017 r., przepisy stosuje się od dnia 1 lipca 2018 r. Czyli jeszcze przez 9 miesięcy polscy producenci będą mogli upłynniać gorsze jakościowo urządzenia, byle wyprodukowane przed 1 października 2017 r.
W konsultacjach Platforma Producentów Urządzeń Grzewczych Na Paliwa Stałe zwróciła uwagę, że teoretycznie można będzie sobie kupić przez internet za granicą dowolny kocioł i mimo kosztów transportu, wyjdzie to taniej, niż zakup w Polsce urządzenia wysokiej klasy. Dlatego wymagane byłoby uregulowanie prywatnego importu i sprzedaży internetowej. Jednak ministerstwo uwagę odrzuciło, argumentując, że rozporządzenie będzie zakazywać wprowadzania do użytkowania kotłów niespełniających wymagań, niezależnie od miejsca ich zakupu.
Oprócz wprowadzenia norm emisji, projekt wyraźnie zakazuje instalowania w kotłach tzw. rusztu awaryjnego. Wedle niektórych teorii, element ten pojawił się i ewoluował tylko i wyłącznie w celu zaspokojenia oczekiwań użytkowników, którzy chcieli palić domowe śmieci. W efekcie ostatnie konstrukcje mają nie tylko dodatkowe drzwiczki, którymi można wrzucać do kotła śmieci i inne odpady, ale też i odpowiednio dużo miejsca na nie wewnątrz. Zatem wymuszone nowym rozporządzeniem rozwiązania techniczne, jeżeli nie uniemożliwią, to przynajmniej mocno utrudnią palenie odpadami. Przy czym zakaz instalowania rusztu resort wprowadził do projektu pod wpływem wyników konsultacji – cały szereg ich uczestników o to wnioskował.
Wreszcie projekt wymienia wyjątki, do których przepisy nie będą się stosowały, z których – sądząc po liczbie i treści odnoszących się do niego opinii – najważniejszy zapis dotyczy wyłączenia kotłów na biomasę „niedrzewną”. Precyzuje się, że należy przez to rozumieć „biomasę inną niż biomasa drzewna, w tym słomę, miskant, trzcinę, pestki i ziarna, pestki oliwek, wytłoczyny oliwek i łupiny orzechów”.
Przeciwko tym wyłączeniom zaprotestował cały szereg organizacji ekologicznych, podnosząc, że pozostawia się w ten sposób możliwość zakupu kotła na biomasę „niedrzewną” i palenia nim czymkolwiek, w tym i śmieciami. Resort postulaty te odrzucił, wskazując, że dokładnie takie same wyłączenia znajdują się w rozporządzeniu KE, które wchodzi w życie w 2020 r.
Z tego samego powodu ministerstwo odrzuciło postulaty – m.in. samorządu Małopolski – aby rozporządzenie obejmowało inne niż kotły źródła ciepła, jak kominki, „kozy”, itp., które także są źródłami zanieczyszczeń. Komisja w swoim rozporządzeniu mówi tylko o kotłach – argumentował resort.
Kolejną zgłoszoną wielokrotnie, ale odrzuconą uwagą, był postulat sformułowania procedury kontroli i sankcji za nieprzestrzeganie rozporządzenia. Wnioskodawcy podnosili, że bez tego rozporządzenie będzie kolejnym martwym prawem. Ministerstwo stwierdziło, że wykracza to poza delegację do wydania rozporządzenia.
Wreszcie ministerstwo odrzuciło wszelkie sugestie dotyczące stopniowego zaostrzania norm, np. poprzez wprowadzenie np. dwuletniego okresu przejściowego, w którym np. można by jeszcze sprzedawać kotły 3. klasy emisyjnej.
Izba Gospodarcza Sprzedawców Polskiego Węgla alarmowała, że wysoki koszt kotłów 5. klasy (10-13 tys. zł), wobec 5-6 tys. zł za kocioł 3. klasy i 2-3 tys. zł za kocioł pozaklasowy, spowodują zmniejszenie konkurencyjności ogrzewania indywidualnego węglem i odwrót w kierunku paliw alternatywnych, takich jak gaz czy olej opałowy. Należy więc rozważyć subsydiowanie zakupu kotłów, bez którego znakomita część klientów zmieni źródło ciepła. W efekcie ucierpi polskie górnictwo, producenci kotłów oraz dystrybutorzy węgla – podkreślała Izba. Ministerstwo Rozwoju w odpowiedzi odesłało do Ministra Środowiska, wskazując, że to od jego decyzji zależy uruchomienie wsparcia finansowego z NFOŚiGW.
Izba zgłosiła też argument za stopniowym podnoszenie restrykcji, zauważając, że im wyższa klasa emisyjna kotła, tym lepszej jakości paliwa urządzenie to potrzebuje. Jeżeli weźmiemy pod uwagę minimalne parametry węgla, spełniające wymogi stawiane emisji zanieczyszczeń z kotłów 5. klasy, to okaże się, że węgli o takich parametrach na polskim rynku praktycznie nie ma – zauważyła IGSPW. Dodając jednocześnie, ze „producenci rosyjscy i kolumbijscy są w stanie dostarczyć każdą ilość tego typu surowca”. Izba przypomniała też, że dla polskiego górnictwa węgiel opałowy stanowi 20 proc. zbytu i generuje ok. 35 proc. przychodów.
Jak do postulatów branży węglowej odniosło się Ministerstwo Rozwoju? O tym w dokończeniu artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl
Wojciech Krzyczkowski, WysokieNapiecie.pl