"DGP": tak się walczy w Polsce z wiatrakami

"DGP": tak się walczy w Polsce z wiatrakami
danishwindindustryassociation/ flickr cc-by-nc-2.0

{więcej}”Dziennik Gazeta Prawna” opisuje działania parlamentarzystów mające na celu blokowanie budowy farm wiatrowych. 

„DGP” cytuje Annę Zalewską, przewodniczącą zespołu parlamentarnego ds. energii wiatrowej bezpiecznej dla ludzi i środowiska, której zdaniem inwestorzy budujący elektrownie wiatrowe „balansują na granicy prawa”, sprowadzając do Polski zużyte turbiny, które „hałasują i zatruwają ludziom życie”. Zdaniem Zalewskiej, hałas generowany przez turbiny wiatrowe trudno jednak udowodnić, gdyż „przy wietrze 5 m/s pomiar hałasu jest praktycznie niemożliwy”. 

Zdaniem grupy posłów sprzeciwiających się budowie farm wiatrowych, ich funkcjonowanie powoduje dodatkowe problemy w postaci infradźwięków czy lokowania wiatraków zbyt blisko domostw. Dlatego parlamentarny zespół pod przewodnictwem Anny Zalewskiej chce ustanowić minimalną odległość farm wiatrowych od zabudowań mieszkalnych wynoszącą 3 km.

REKLAMA
REKLAMA

Zdaniem Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, taki zapis praktycznie zablokowałby w naszym kraju rozwój energetyki wiatrowej, ponieważ na wiatraki nie byłoby po prostu odpowiednich lokalizacji. Jak ponadto informuje PSEW, tak restrykcyjnych regulacji dotyczących lokowania farm wiatrowych nie ma w żadnym kraju na świecie. 

Jak informuje portal stopwiatrakom.eu, w Polsce przeciw budowie farm wiatrowych protestuje się w ponad 450 miejscowościach. „DGP” zauważa, że protesty chcą wykorzystać politycy, głównie reprezentujący PiS. W parlamentarnym zespole, któremu przewodniczy Anna Zalewska, 40 na 41 członków pochodzi właśnie z tej partii. 

– Wiatraki szkodzą. Wiem, co mówię, mam dyplom studium z ochrony środowiska – tak swoje kompentecje w obszarze regulacji środowiskowych uzasadnia Anna Zalewska. Z kolei PSEW przytacza raport Światowej Organizacji Zdrowia z 2004 roku, w którym stwierdzono, że energetyka wiatrowa jest „najmniej uciążliwą dla człowieka formą pozyskiwania energii”. 

Wad funkcjonowania farm wiatrowych nie potwierdzają jednak lokalne władze w gminach, w których farmy wiatrowe już działają. – Wyssane z palca i obliczone na zbicie politycznego kapitału. To wszystko strachy na lachy. W mojej gminie farmy wiatrowe pracują już ponad pięć lat i żadna krowa nie zaczęła dawać czarnego mleka. Gminy, które wdają się w polityczną walkę przed przyszłorocznymi wyborami samorządowymi, tak naprawdę okradają swoich mieszkańców i odmawiają im prawa do rozwoju – „DGP” cytuje Leszka Kulińśkiego, wójta gminy Kobylnica, w której co roku właściciele elektrowni wiatrowych dokładają do gminnego budżetu 4,5 mln zł, co odpowiada 10-procentom rocznych przychodów gminy. 
gramwzielone.pl