G. Wiśniewski: Podatek węglowy wg van der Leyen ma solidne podstawy

Ursula van der Leyen w swoim wystąpieniu przed głosowaniem w Parlamencie Europejskim nad jej kandydaturą na szefową Komisji Europejskiej, pomimo przywiązania do konserwatyzmu, zaskoczyła elastyczną kombinacją progresywnych priorytetów. W sześciopunktowym expose „Unia, która stara się o więcej” na pierwszym miejscu zaproponowała „Europejską Zieloną Umowę” opartą na nowym pomyśle politycznym: podatku węglowym – pisze Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.
Tzw. carbon tax, choć stosowany w kilkunastu krajach europejskich i od kilkunastu lat dyskutowany, nie mógł przebić się do tzw. mainstreamu instrumentów pro-klimatycznych UE, ustępując liberalnej koncepcji handlu emisjami „ETS” i niezdefiniowanej reszty zwanej „non-ETS”.
Nowa przewodnicząca Komisji Europejskiej mówi o tym, że jeśli Unia Europejska ma być neutralna pod względem klimatu do 2050 r., to różne instrumenty będą musiały być w sposób spójny zastosowane do 2030 r.
Wygląda na to, że tym razem nie prowadzi już dyskusji akademickiej, mówiąc z pełną determinacją o „neutralności klimatycznej” i wprowadzaniu nowych instrumentów i w taki oto sposób opisując na czym ma polegać European Green Deal:
„Będziemy musieli zainwestować w innowacje i badania, przeprojektować naszą gospodarkę i zaktualizować naszą politykę przemysłową. Aby pomóc nam osiągnąć nasze ambicje, zaproponuję europejską zieloną umowę w ciągu pierwszych 100 dni urzędowania (…). Aby uzupełnić te prace i zapewnić naszym przedsiębiorstwom możliwość konkurowania na równych warunkach, wprowadzę podatek graniczny od emisji dwutlenku węgla, aby uniknąć „ucieczki emisji”. Powinno to być w pełni zgodne z zasadami Światowej Organizacji Handlu (WTO). Rozpocznie się od kilku wybranych sektorów i będzie stopniowo rozszerzany. Dokonam również przeglądu dyrektywy w sprawie opodatkowania energii”.
Przegląd podatków energetycznych wskazuje na protekcjonizm – gaszenie ognia populizmu i nacjonalizmu oliwą – ale może doprowadzić także do wewnętrznego, granicznego podatku węglowego, o czym dalej – inaczej trudno byłoby wprowadzić „graniczny”. Oprócz kija von der Leyen proponuje marchewkę:
„Zamierzam przedstawić strategię na rzecz ekologicznego finansowania i plan inwestycyjny, w tym (…) przekształcenie części Europejskiego Banku Inwestycyjnego w europejski bank klimatyczny. Bank jest już największym na całym świecie dostawcą finansowania na rzecz klimatu, które obecnie stanowi 25 proc. całkowitego finansowania przeznaczonego. Chcę przynajmniej podwoić tę liczbę do 2025 r. Plan inwestycyjny na rzecz zrównoważonej Europy będzie wsparty kwota 1 bln Euro w ciągu następnej dekady w każdym zakątku UE”.
Dokładnie nie wiadomo, co ma na myśli nowa szefowa KE – choć widać że Niemcy już od dawna pracowali nad jej programem, a jej wybór nie jest przypadkowy – i jakie mogą być konsekwencje (o tym dalej), ale jest to z pewnością poważna propozycja, tym bardziej, że widać w niej nie tylko wpływy niemieckie, skandynawskie (kraje skandynawskie są prekursorami „carbon tax”, obecna prezydencja fińska robi wiele w sprawie polityki klimatycznej) , ale także francuskie.
Prezydent Macron najbardziej rozumie (sam doświadczył), że obecnie branżowo (transport) i jedynie w pojedynczych krajach nakładane podatki kończą się „żółtymi kamizelkami” (protestami), a problemu nie rozwiązują. Macron był jedyną głową państwa, która ostatnio sprzeciwiała się otwarciu negocjacji handlowych z USA, krajem, który chce wycofać się z paryskiego porozumienia klimatycznego.
Widzi, że także ustalenia Konferencji Klimatycznej w Paryżu z 2015 roku, oparte na dobrowolnych zobowiązaniach, nie prowadzą do niczego konstruktywnego poza promowaniem egoizmów narodowych w wydaniu np. prezydenta Donalda Trumpa (powtarzającym za Bareją: Ja tu jestem kierownikiem tej szatni. Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?).
W walce wizji Macrona z wizją Trumpa, wraz z poparciem wyboru nowej szefowej KE i jej programu, Polska stanęła po stronie Macrona. Słusznie, inaczej polska energetyka przegra w dwójnasób, chodzi jednak o wygranie razem z Francja i Niemcami (Brytyjczycy z powodu kryzysu przywództwa, choć ostatnio wiele zrobili dla klimatu, już się nie liczą).
Chodzi o nowe rozdanie w polityce klimatycznej po wyborach do Parlamentu Europejskiego – o pogodzenie zielonych (chcą, aby „zielony protekcjonizm” opierał się na wprowadzeniu podatku społeczno-środowiskowego na granicach, który uwzględnia rzeczywiste koszty produktów) i liberałów (każdy podatek jest zły), gdyż chadecja i socjaliści utracili większość.
Skoro tak się stało, trzeba sobie zadać pytanie, skąd się wziął pomysł podatku węglowego (wymyślonego i już wdrożonego w Europie) skoro nikt nie lubi dodatkowych podatków?
W czasie prac nad ustanoweniem ETS (‘2005) wielu ekonomistów postulowało wprowadzenie podatku węglowego w całej Unii Europejskiej – tak jak wcześniej zrobiły to kraje skandynawskie. Już wtedy, ubiegłoroczny … amerykański noblista w dziedzinie ekonomii prof. William Nordhaus opowiadał się za podatkiem węglowym. Optował też za przyjmowaniem w działaniach na rzecz ochrony klimatu umiarkowanej stopy dyskonta rzędu 5-6 proc.
Wygrało podejście poparte przez rynki finansowe – model amerykański uznany za „rynkowy” – i przez Polskę. Padały też argumenty formalno-prawne, że podatkami się nie da realizować polityki klimatycznej w UE, bo leżą w gestii krajów członkowskich – choć część podatków jest zharmonizowanych i nic nie stało na przeszkodzie, aby dokonać niezbędnych zmian w dyrektywie w sprawie opodatkowania energii, czyli tego, co teraz proponuje Ursula van der Leyen.
Czytając exposé van der Leyen, łatwo zauważyć wpływu noblisty. Nordhaus patrzy na zmiany klimatu z szerszej perspektywy i nie jest szczególnie lansowany ani przez IPCC i organizacje Zielonych, ani tym bardziej przez denialistów klimatycznych czy ultraliberałów gospodarczych.
W kraju dyskusji o dorobku naukowym Nordhausa w zakresie badań kosztowo-efektywnej polityki klimatycznej, które oparł na modelu DICE (Dynamic Integrated Model of Climate and the Economy) praktycznie nie było. Wyjątkiem była debata Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego po przyznaniu ekonomicznego Nobla Nordhausowi i Romerowi – więcej pod linkiem.
Zresztą kolejne rządy od wejścia Polski do UE nie mają żadnej szerszej refleksji na ten temat, ani nawet narzędzia ekonomicznego do prowadzenia sensownej dyskusji. Politycy prześcigają się w kontrproduktywnym wtykaniu kija w szprychy unijnej polityki klimatycznej i komunikowaniu z wypiekami o swojej dzielności po powrocie do Warszawy.
Tworzone ad hoc lub reaktywnie wobec polityki UE reguły gry w energetyce są niezrozumiałe dla konsumentów (także dla ekonomistów, którzy widząc nonsensowne piruety polityków odpuszczają) i nie służą podejmowaniu racjonalnych decyzji mikroekonomicznych i makroekonomicznych, a kwestie klimatyczne nie są w sposób odpowiedzialny włączone do strategii energetycznej, co zwiększa ryzyko wzrostu kosztów energii dla gospodarki i ich nieracjonalnego podziału.
Co zatem mówi Nordhaus. Najprościej odwołać się do jego wykładu noblowskiego – link. Przystępnie jego teoria jest też omówiona w eseju William Nordhaus versus the United Nations on Climate Change Economics.
Nordhaus analizuje koszty i korzyści związane z realizacją różnych celów ograniczania wzrostu temperatury atmosfery ziemskiej. Stwierdził, że utrzymanie wzrostu temperatury poniżej 2 stopni Celsjusza do 2100 r. kosztowałoby około trzy razy więcej niż korzyści.
Znalazł jednak optimum społecznych kosztów walki ze zmianami klimatu – tzw. Social Cost of Carbon = szkody społeczne spowodowane dodatkową ilością emisji dwutlenku węgla (SCC), które w sposób uzasadniony ekonomicznie proponuje obciążyć podatkiem węglowym rzędu 36 -91 USD/t CO2 (ceny stałe z 2018 r.).
Według jego koncepcji podatek węglowy zaczynałby się stosunkowo nisko (tak w latach 90-tych zaczynali Skandynawowie), a następnie, o ile perspektywy nie zmienią się na lepsze lub gorsze, jego wzrost powinien odzwierciedlić rosnące potencjalne szkody wynikające z globalnego ocieplenia.
Uważa, że podatek węglowy (podejście typu cenowego) może łatwiej i elastyczniej zintegrować koszty ekonomiczne i korzyści z redukcji emisji, podczas, gdy podejście zawarte w protokole z Kioto ma nierozerwalny związek z ostatecznymi celami środowiskowymi lub gospodarczymi. Nie jest zwolennikiem systemów handlu emisjami takich jak ETS.
Sądzi, że podejście podatkowe stwarza mniej okazji do korupcji, kombinacji finansowych (oszustw) niż limity ilościowe, ponieważ nie generuje sztucznych niedoborów i nie zachęca do spekulacji i poszukiwaniu nadzwyczajnych zysków w oderwaniu od celu zasadniczego.
Nordhaus uważa, że tzw. rynki są krótkowzroczne, nieświadome nie tylko skutków zmian klimatu, ale także ograniczeń handlu nieodnawialnymi zasobami. Tylko w chwilach kryzysu rynek bierze pod uwagę skończoność zasobów, a następnie nazbyt dramatycznie, uruchamia duże nowe inwestycje technologiczne, infrastrukturalne i badawczo-rozwojowe.
Niestety, takich nieprzemyślanych akcji inwestycyjnych doświadczamy w Polsce w nadmiarze – np. miliardy na elektromobilność i energetykę jądrową, gdy kraj ma problem z brakiem tanich OZE i eskalującymi cenami energii; miliardy na czyste powietrza i wspierania spalanie węgla itp.
Z powodu ETS nie jesteśmy szczęśliwi, nie wiemy co zrobić z non-ETS, chcemy, aby cały świat – nie tylko UE – zaangażował się w walkę ze zmianami klimatu. Może warto zatem przyjrzeć się konkretnym propozycjom Nordhausa, które pobrzmiewają tez w programie działań van der Leyen?
Największe zagrożenie w walce ze zmianami klimatu – jak i na rzecz innych dóbr publicznych – stanowią „jeżdżący bez biletu” (free-rider problem). „Jeżdżą za darmo, podczas gdy ci, którzy podejmują kosztowne redukcje emisji, drogo płacą”.
Nordhaus proponuje utworzenie „Klubu Klimatycznego” na wzór WTO, NATO, UE z możliwością wykluczenia tych, którzy jeżdżą za darmo. Free riders mają być karani przez taryfy mające dwie cechy: docelowa cena emisji 50 USD za tonę CO2 dla członków „Klubu” oraz jednolita taryfa karna dla państw nieuczestniczących w wysokości 3 proc. („kary” za brak członkostwa są taryfami na eksport do krajów należących do Klubu).
Nie wyklucza też bojkotu importu towarów, które zostały wytworzone w krajach, które nie należą do „Klubu”, a ich produkcja wiązała się z emisją dużych ilości CO2. Dokładnie to samo proponuje van der Leyen, mówiąc politycznie o podatku granicznym od emisji CO2 (aby, uniknąć „ucieczki emisji”) zgodnym z WTO, ale narzędzia zdefiniował Nordhaus i przebił się z nimi jako pierwszy.
W jednym z ostatnich wywiadów dla „la Reppublica” (przedruk Nasza Europa) Nordhaus daje kilka dodatkowych wskazówek stricte politycznych. Widząc przerażenie polityków słowem „podatek”, zaleca, aby mówić o zwiększeniu ceny, aby podnieść koszty tego, czego chcemy uniknąć – emisji dwutlenku węgla.
Jest sceptyczny wobec amerykańskiej koncepcji Green New Deal (według uchwały Kongresu z lutego br.), bo nawet USA nie mogą rozwiązać problemu samodzielnie. Ale z drugiej strony przed tworzeniem Klubu nie paraliżuje go obecność w Białym Domu prezydenta Trumpa – człowieka, który nie przejmuje się środowiskiem –„zastąpi go ktoś, kto będzie potrafił słuchać klimatologów, inżynierów czy ekonomistów, będzie dążył do międzynarodowego porozumienia w sprawie walki ze zmianami klimatycznymi”.
Studzi analizy wskazujące na istotne zwiększenia zatrudniania w efekcie walki ze zmianami klimatu (co nie ucieszy Zielonych), ale z drugiej strony uspokaja, że wzrost wydatków związanych z walką ze zmianami klimatycznymi rzędu od 0,5 proc. do 5 proc. w rozłożeniu na okres 50 lat wywrze naprawdę bardzo znikomy wpływ na światową gospodarkę.
Rząd w Warszawie będzie miał problem z określeniem się wobec European Green Deal według van der Leyen. Polska gospodarka żywi się eksportem, a eksport nie może być obciążony „węglową kula u nogi”. Trzeba radykalnie zmniejszyć krajowy ślad węglowy, zwłaszcza dla MŚP/non-ETS.
Rodzi się pytanie o twórcze wykorzystanie jej koncepcji (nie są nim np. forsowane niższe podatki od węglowodorów – to nie ta epoka), ale podbudowa, jaką programowi nowej szefowej KE daje noblista prof. Nordhaus, wydaje się uspokajać przynajmniej kręgi gospodarcze.
Po wyborze van der Leyen komentatorzy skupili się na tym dzięki komu została wybrana (niewielką większością), a nie na tym, co i dlaczego proponuje. Błędem byłby brak aktywnego włączenia się w realizację jej propozycji, która jest racjonalna i może być skuteczna.
Wyzwania związane z podatkiem węglowym są dwa i mają charakter mentalny – chodzi o przymiotnik „węglowy” oraz strukturalny – podatek nie zadziała zgodnie z jego celem, w przypadku monopolu energetycznego (podobnie, jak nie działa ETS, gdyż firmy energetyczne wykonują ruchy pozorne i przerzucają koszty na odbiorców energii).
Dalszy fragment wpisu na blogu „Odnawialny” pod tym linkiem.
Grzegorz Wiśniewski